Uwielbiam jesienne kolekcje w sklepach odzieżowych. Zawsze coś sobie tam upoluję...:) Kilka dni temu odwiedziłam H&M, gdzie zachwyciłam się wspaniałą kolekcją. Podobało mi się niemal wszystko. Jesienne ciuszki są bardzo w moim stylu. Nie mogłam więc wyjść stamtąd z pustymi rękoma. Następnie wybrałam się New Yorkera. Jak już kiedyś wspominałam, jest to jeden z moich ulubionych sklepów. O dziwo, nowa kolekcja nie zachwyciła mnie na tyle, abym musiała sobie coś kupić. Czując nieuchronnie zbliżającą się zimę, postanowiłam zaopatrzyć się tylko w cieplutką czapkę...:)
Zakupy H&M:
"Dziurawy" sweterek. Bardzo mnie zauroczył:)
Mimo, że jest to rozmiar S, sweter jest dość szeroki, z nieco dłuższym tyłem.
Najlepiej wygląda z białym topem pod spodem:)
Cena: 59,90 zł
Pastelowo-różowe spodnie z wysokim stanem. Uwielbiam spodnie tego typu, nie znoszę wręcz typowych biodrówek.
Cena: 79,90 zł
Rozmiar: 36
Kremowo biała bluzka z koronką.
Cena:
39,90 zł
Rozmiar: XS
Zakup z New Yorkera:
Biała, wełniana czapka. Kupiłam ją aby zima w tym roku mnie nie zaskoczyła:) Zimowa czapka to dla mnie podstawa. Jak tylko temperatura zbliża się ku zeru, nigdy się z nią nie roztaję. Moje uszy bardzo szybko marzną, poza tym cała jestem strasznym zimorodkiem i zmarzluchem, lubię się więc grubo i ciepło ubierać:)
<=Cena: 19,90 zł
Czapka jest bardzo cieplutka i milusia...;)
Na koniec dwie rzeczy kosmetyczne:
Korzystając z ostatnich dni Rossmann'owskiej promocji postanowiłam zakupić krem do rąk. Potrzebowałam jakiegoś mocniej nawilżającego, cięższego wręcz tłustego kremu na noc. Z racji tego, że rozpoczyna się sezon grzewczy, taki krem był mi bardzo potrzebny na wysuszoną skórę dłoni. Przetestowałam już wybraną przeze mnie Isanę i muszę powiedzieć, iż spełnia moje oczekiwania. Nie nadaje się na dzień, długo się wchłania i zostawia tłustą warstwę, na noc jest zaś bardzo dobra:)
Doczekałam się też kremu Effaclar Duo.
Nie ukrywam, że dość długo zwlekałam z jego zakupem, bałam się tego typu specyfików. Stwierdziłam jednak, że chyba nic innego nie pomoże mojej szalejącej skórze, postanowiłam więc spróbować... Jestem już po 6 użyciach i ... chyba zapowiada się ciekawie...:)
To byłoby na tyle moich zakupowych szaleństw:D
Pozdrawiam,
Magdalen...
niedziela, 28 października 2012
piątek, 26 października 2012
Aktualizacja włosów - październik 2012
Październik chyli się już ku końcowi, czas więc ponownie sięgnąć pamięcią wstecz i przeanalizować mijający już miesiąc:)
Oj, dużo jeszcze minie czasu zanim doczekam się upragnionej długości włosów. Żeby lepiej się mi je chodowało, wzięłam udział w akcji zapuszczania u frombodytohair. Chętni mogą zgłaszać się do 1.11.2012r
Październik był bezlitosny dla mojej czupryny. Chodzi tu przede wszystkim o jesienne wypadanie włosów. W tym miesiącu z głowy spadło mi ich naprawdę mnóstwo. Tak jest każdego roku, odkąd pamiętam. Dawniej jednak, nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Teraz jako włosomaniaczka, bardziej to zauważałam i problem ten wręcz spędzał mi sen z powiek. Na szczęście sytuacja została opanowana. Tutaj moim wybawieniem była Babuszka Agafia w postaci toniku przeciw wypadaniu włosów (recenzja TUTAJ). Pragnę jeszcze raz podkreślić, iż produkt ten naprawdę zatrzymuje włosy na naszej głowie. Po raz kolejny mogłam się o tym przekonać. Jestem nim zachwycona i wiem, że już nigdy się z nim nie rozstanę:)
W pierwszej połowie października stosowałam kurację wzmacniającą z Joanny (KLIK), która nie wzmocniła moich włosów i nie zapobiegła ich wypadaniu.
Jeżeli chodzi o stan wizualny włosów to bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Dużą rolę odgrywała pogoda (punkt rosy). Zdarzały się dni szczególnego puchu i siana, ale były również momenty, kiedy byłam naprawdę zadowolona z moich włosów.
Nie zaniedbywałam olejowania, robiłam to bardzo regularnie. Przez cały miesiąc nie używałam prostownicy, suszarki czy lokówki (prawdę mówiąc nie używam ich w ogóle).
W październiku postawiłam na maski do włosów. Odżywek używałam rzadko, maski wzięły górę:)
Przekonałam się również do silikonów. W małych, rozsądnych ilościach są dla mnie wręcz zbawieniem.
Wygładzają moje niesforne, wywijające się kosmyki, dodają włosom blasku.
Obecny wygląd moich włosów:
W poprzedniej, wrześniowej aktualizacji włosy wydawały się dłuższe. Sama nieźle się zdziwiłam, gdy to zauważyłam, bo przecież ich nie podcinałam. Zamiast urosnąć to same się "skróciły'? Nie:D Znalazłam odpowiedź na to pytanie. Robiąc wrześniowe zdjęcie, włosy były świeżo po umyciu (były jeszcze wilgotne). Moje włosy mokre/wilgotne wydają się znacznie dłuższe niż włosy całkowicie suche. Obecne zdjęcie zostało zrobione na drugi dzień od mycia. Włosy zdążyły się więc ugnieść i nieco "skurczyć"...:D
Oj, dużo jeszcze minie czasu zanim doczekam się upragnionej długości włosów. Żeby lepiej się mi je chodowało, wzięłam udział w akcji zapuszczania u frombodytohair. Chętni mogą zgłaszać się do 1.11.2012r
Jakich kosmetyków używałam najczęściej?
* szampon wzmacniający Receptury Babuszki Agafii: intensywnie testowany przez cały miesiąc. Już niedługo recenzja.
* płyn do higieny intymnej Facelle: idealny do zmywania olei. Zawsze usuwam nim tę najbardziej tłustą warstwę, następnie używam innego szamponu.
* Eva Natura szampon z czarną rzepą: ulubiony szampon z SLS. Recenzja TUTAJ.
* Eva Natura szampon z czarną rzepą: ulubiony szampon z SLS. Recenzja TUTAJ.
* Tonik przeciw wypadaniu włosów Receptury Babuszki Agafii: absolutny HIT! Nigdy jeszcze nie byłam tak zachwycona żadnym produktem. Więcej: TUTAJ
* Alterra odżywka granat i aloes: na pewno napiszę o niej coś więcej.
* Olejek łopianowy z kiełkami pszenicy i olejkiem jojoba: stosuję go od ponad 2 miesięcy. Najwyższy czas naskrobać co nieco na jego temat.
* Maska toksańska: .....niedługo recenzja:)
I to by było na tyle moich październikowych przemyśleń. Ciekawa jestem co przyniesie nam listopad:)
W przyszłym tygodniu mam zamiar nałożyć hennę na włosy (ostatni raz farbowałam 10.10). Myślę, że zrobię małą fotorelację z tego procesu...:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
* Olejek łopianowy z kiełkami pszenicy i olejkiem jojoba: stosuję go od ponad 2 miesięcy. Najwyższy czas naskrobać co nieco na jego temat.
* Maska toksańska: .....niedługo recenzja:)
I to by było na tyle moich październikowych przemyśleń. Ciekawa jestem co przyniesie nam listopad:)
W przyszłym tygodniu mam zamiar nałożyć hennę na włosy (ostatni raz farbowałam 10.10). Myślę, że zrobię małą fotorelację z tego procesu...:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
wtorek, 23 października 2012
Rosyjski niewypał, czyli o masce łopianowej Babuszki Agafii słów kilka...
Niestety, trafiłam na rosyjski kosmetyk, którym jestem naprawdę zawiedziona. Mowa tutaj o łopianowej masce do włosów Babuszki Agafii. Po tak wielkim zachwycie bohaterską babuszką, nie spodziewałam się tak dużego rozczarowania (uwielbiam jej tonik przeciw wypadaniu oraz szampon). Co mi w niej nie odpowiada?Zainteresowanych zapraszam do dalszej części recenzji:)
Co obiecuje nam producent=>
Cena i dostępność:
*bioarp.pl 20 zł KLIK
*kalina-sklep.pl 18,50 zł KLIK
*setare.pl 18 zł KLIK
Opakowanie to plastikowy słoiczek o pojemności 300 ml, z dodatkową przykrywką w środku. Do samego opakowanie nie mam żadnych zarzutów, dobrze się odkręca i zakręca, nawet przy mokrych dłoniach.
Konsystencja: bardzo rzadka, lejąca.
Jednak całkiem dobrze nakłada się ją na włosy i skórę głowy.
Maska jest wręcz "wpijana" we włosy, czego osobiście bardzo nie lubię.
Zauważyłam też, że podczas wmasowywania produktu w sklap tworzy się delikatna piana. Wydaje mi się, że jest to zasługa Cetrimonium Chloride w składzie.
Zapach: nie jest najgorszy, jednak nie jestem jego fanką. Jak dla mnie jest zbyt słodki i mdlący.
Skład:
Aqua with infusions of: Avena Sativa Oat, Betula Alba Juice, enriched by extract: Salvia Officinalis, Rubus Chamaemorus, Rhodiola Rosea, Cetrimonium Chloride, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Guar Gum; cold pressed oils: Arctium Lappa Seed Oil, Ribes Nigrum Seed Oil, Linum Usitassimum Seed Oil; Phridoxine, Panthenol, Niacinamide, Citric Acid, Parfum, Benzoic Acid, Sorbic Acid.
Otręby owsiane, sok brzozowy, szałwia, olej z nasion maliny moroszki, różaniec górski, olej z łopianu większego, olej z nasion czarnej porzeczki, olej z nasion lnu, witamina B6, witamina B5, witamina PP.
Wydajność: bardzo kiepska. Maska szybko ubywa z opakowania, przede wszystkim przez swoją płynną wręcz konsystencję. Poza tym, jest niemal w mgnieniu oka wchłaniana przez włosy, dlatego potrzeba jej dość dużo aby równomiernie i dokładnie pokryć całą długość włosów oraz skórę głowy.
Moja opinia:
Jak wspomniałam na początku nie polubiłam się z tą maską. Próbowałam używać jej na różne sposoby. Na 45 min pod czepkiem i ręcznikiem, na 10 min jako lekka odżywka. Efekt? Zawsze taki sam. PUCH!
Ogromny, niedający się okiełznać puch. Włosy są kompletnie nie dociążone. Maska jest zdecydowanie zbyt lekka. Co gorsza, mam wrażenie, że wręcz wysusza mi włosy. W dotyku są szorstkie oraz nie mają ładnego blasku. Najgorzej wyglądają końcówki. Wydają się być przesuszone i jakby zniszczone. Poza tym maska ta zepsuła mi skręt. Przez to, że włosy są suche, sianowate i rozpuszone, nie chcą się kręcić i ładnie układać. Są bardzo niepokorne, ciężko nad nimi zapanować. Wywijają się na wszystkie strony. Już podczas jej nakładania na włosy czuć tę szorstkość, przy spłukiwaniu zaś włosy są lekko poplątane. Nie ma gładkiej tafli.
Jedynie sprawdza się nakładana na sklap, ponieważ nie obciąża, łagodzi podrażnienia i nawilża skórę głowy. Włosy są odbite u nasady. Co do wzmocnienia, póki co nic takiego nie zauważyłam. Mimo, że na sklap stosowałam ją przy każdym myciu, również wtedy kiedy miałam włosowy kryzys (przez porę roku włosy wypadały mi garściami) i niestety, maska na to nic nie zaradziła. Pomogła dopiero Babuszka Agafia w innym wydaniu - toniku przeciw wypadaniu.
Moje włosy włosy wyglądają po niej tak fatalnie, że nie nadają się do noszenia rozpuszczonych. Zostaje tylko związać "kucyka" lub zrobić jakieś inne upięcie, inaczej nie mogę znieść ich widoku.
Próbowałam zrobić zdjęcia włosów po tej masce. Niestety, nie oddają one do końca faktycznego ich stanu. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej;/
Oj, ponarzekałam sobie troszkę...:D
Wiem, że u wielu dziewczyn maska ta świetnie się sprawdza. U mnie niestety tak nie było. Być może z tego względu, że jak już kilkakrotnie wspominałam, moje włosy mają tendencję do nadmiernego puszenia się. Dlatego poprzeczka jaką stawia moja czupryna produktom do włosów jest dość wysoka.
Słyszałam też, że maska drożdżowa i jajeczna z tej samej serii są znacznie lepsze. Jednak wątpię czy będę chciała je wypróbować, zbyt się zniechęciłam:)
A tak dla odmiany, niedługo pojawi się bardzo wychwalająca recenzja innej maski do włosów, której działaniem jestem wręcz zachwycona:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
Co obiecuje nam producent=>
Cena i dostępność:
*bioarp.pl 20 zł KLIK
*kalina-sklep.pl 18,50 zł KLIK
*setare.pl 18 zł KLIK
Opakowanie to plastikowy słoiczek o pojemności 300 ml, z dodatkową przykrywką w środku. Do samego opakowanie nie mam żadnych zarzutów, dobrze się odkręca i zakręca, nawet przy mokrych dłoniach.
Konsystencja: bardzo rzadka, lejąca.
Jednak całkiem dobrze nakłada się ją na włosy i skórę głowy.
Maska jest wręcz "wpijana" we włosy, czego osobiście bardzo nie lubię.
Zauważyłam też, że podczas wmasowywania produktu w sklap tworzy się delikatna piana. Wydaje mi się, że jest to zasługa Cetrimonium Chloride w składzie.
Zapach: nie jest najgorszy, jednak nie jestem jego fanką. Jak dla mnie jest zbyt słodki i mdlący.
Skład:
Aqua with infusions of: Avena Sativa Oat, Betula Alba Juice, enriched by extract: Salvia Officinalis, Rubus Chamaemorus, Rhodiola Rosea, Cetrimonium Chloride, Cetearyl Alcohol, Ceteareth-20, Guar Gum; cold pressed oils: Arctium Lappa Seed Oil, Ribes Nigrum Seed Oil, Linum Usitassimum Seed Oil; Phridoxine, Panthenol, Niacinamide, Citric Acid, Parfum, Benzoic Acid, Sorbic Acid.
Otręby owsiane, sok brzozowy, szałwia, olej z nasion maliny moroszki, różaniec górski, olej z łopianu większego, olej z nasion czarnej porzeczki, olej z nasion lnu, witamina B6, witamina B5, witamina PP.
Wydajność: bardzo kiepska. Maska szybko ubywa z opakowania, przede wszystkim przez swoją płynną wręcz konsystencję. Poza tym, jest niemal w mgnieniu oka wchłaniana przez włosy, dlatego potrzeba jej dość dużo aby równomiernie i dokładnie pokryć całą długość włosów oraz skórę głowy.
Moja opinia:
Jak wspomniałam na początku nie polubiłam się z tą maską. Próbowałam używać jej na różne sposoby. Na 45 min pod czepkiem i ręcznikiem, na 10 min jako lekka odżywka. Efekt? Zawsze taki sam. PUCH!
Ogromny, niedający się okiełznać puch. Włosy są kompletnie nie dociążone. Maska jest zdecydowanie zbyt lekka. Co gorsza, mam wrażenie, że wręcz wysusza mi włosy. W dotyku są szorstkie oraz nie mają ładnego blasku. Najgorzej wyglądają końcówki. Wydają się być przesuszone i jakby zniszczone. Poza tym maska ta zepsuła mi skręt. Przez to, że włosy są suche, sianowate i rozpuszone, nie chcą się kręcić i ładnie układać. Są bardzo niepokorne, ciężko nad nimi zapanować. Wywijają się na wszystkie strony. Już podczas jej nakładania na włosy czuć tę szorstkość, przy spłukiwaniu zaś włosy są lekko poplątane. Nie ma gładkiej tafli.
Jedynie sprawdza się nakładana na sklap, ponieważ nie obciąża, łagodzi podrażnienia i nawilża skórę głowy. Włosy są odbite u nasady. Co do wzmocnienia, póki co nic takiego nie zauważyłam. Mimo, że na sklap stosowałam ją przy każdym myciu, również wtedy kiedy miałam włosowy kryzys (przez porę roku włosy wypadały mi garściami) i niestety, maska na to nic nie zaradziła. Pomogła dopiero Babuszka Agafia w innym wydaniu - toniku przeciw wypadaniu.
Moje włosy włosy wyglądają po niej tak fatalnie, że nie nadają się do noszenia rozpuszczonych. Zostaje tylko związać "kucyka" lub zrobić jakieś inne upięcie, inaczej nie mogę znieść ich widoku.
Próbowałam zrobić zdjęcia włosów po tej masce. Niestety, nie oddają one do końca faktycznego ich stanu. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej;/
Oj, ponarzekałam sobie troszkę...:D
Wiem, że u wielu dziewczyn maska ta świetnie się sprawdza. U mnie niestety tak nie było. Być może z tego względu, że jak już kilkakrotnie wspominałam, moje włosy mają tendencję do nadmiernego puszenia się. Dlatego poprzeczka jaką stawia moja czupryna produktom do włosów jest dość wysoka.
Słyszałam też, że maska drożdżowa i jajeczna z tej samej serii są znacznie lepsze. Jednak wątpię czy będę chciała je wypróbować, zbyt się zniechęciłam:)
A tak dla odmiany, niedługo pojawi się bardzo wychwalająca recenzja innej maski do włosów, której działaniem jestem wręcz zachwycona:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
sobota, 20 października 2012
Moja pielęgnacja cery
Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moją codzienną pielęgnacją twarzy. Myślę, że to nie będzie ostatni post tego typu na moim blogu, z tego względu, że moja codzienna "twarzowa" rutyna często ulega zmianom.
Jest to spowodowane przede wszystkim ciągłą chęcią testowania czegoś nowego, a także ciągłym staraniem, aby dostosować pielęgnację do aktualnych potrzeb mojej skóry.
Typ cery:
Moja skóra jest typowo mieszana. W strefie T tłusta, skłonna do błyszczenia się, na policzkach zaś często sucha i wrażliwa. Moim problemem są również wiecznie zapchane pory na nosie i brodzie oraz, co najgorsze, ciągle pojawiające się pryszcze;( Jeden znika to na jego miejsce pojawiają się dwa lub trzy kolejne. Takie ślepe koło. Wprawdzie, w chwili obecnej jest już o niebo lepiej niż w moich "nieświadomych czasach" (tak nazywam okres, kiedy nie byłam jeszcze pochłonięta blogowym światem:D). Wtedy to podstawą pielęgnacji był: tonik mocno oczyszczający. Taka "pielęgnacja" doprowadziła moją twarz do ruiny. Teraz na szczęście udało mi się naprawić błędy przeszłości, jednak ciągle walczę o piękną skórę:)
Ciągle zmagam się z tzw."kaszką" na czole przede wszystkim, ale ostatnio także na brodzie i lekko na policzkach.
Poza tym mam drobne naczynka wokół nosa i lekkie przebarwienia w okolicach brody. Mam dwie małe blizny (na czole i w pobliżu brwi), które są pozostałością po ospie wietrznej.
Zmarszczek jeszcze nie mam. Na razie nie mam zamiaru wprowadzać do pielęgnacji nic przeciwstarzeniowego. Poczekam z tym jeszcze parę lat:)
Co się zmieniło w mojej pielęgnacji po tym jak poznałam blogowy świat? Przede wszystkim zaczęłam czytać składy. Odkryłam, że moja twarz nie lubi parafiny i silikonów. Dlatego też zaczęłam ich unikać. Mój dobór kosmetyków jest świadomy i przemyślany. Nie ukrywam jednak, że czasami zdarzają mi się wpadki. Jednak, uczę się na swoich błędach...:)
Codzienna rutyna:
Rano:
<= Obecnie używam
1. Na początek przecieram twarz dowolnym hydrolatem lub tonikiem.
2. Następnie aplikuję krem na dzień lub jakieś lekkie serum nawilżające.
3. W lecie lub kiedy wiem, że dużo czasu spędzę na słońcu, dochodzi tutaj jeszcze krem z filtrem.
Później nakładam makijaż. Na co dzień preferuję podkłady mineralne. Mocniej kryjących, drogeryjnych podkładów używam na jakieś większe wyjścia. Na strefę T zawsze używam pudru matującego.
Wieczorem:
<= Obecnie używam
1. Do demakijażu oczu używam płynów dwufazowych (moim ulubionym jest czarna oliwka z Bielendy), natomiast makijaż z twarzy zmywam kremem Alterra.
2. Przecieram twarz hydrolatem/tonikiem
3. Stosuję serum. Jeżeli jest ono wystarczająco nawilżające to nic więcej już nie kładę. Jeżeli nie (tak jak obecnie stosowane serum Bajkal Herbals), to...
4. Nakładam coś nawilżającego. Zwykle krem lub olejek (makadamia lub arganowy), do tego dodaję kroplę żelu hialuronowego.
Raz na jakiś czas:
<= Obecnie używam
1. Raz w tygodniu wykonuję peeling twarzy. Rzadziej (mniej więcej raz na 2-3 tyg) używam korundu do mikrodermabrazji. Częściej jest dla mnie zdecydowanie za mocny.
2. Raz lub dwa razy w tygodniu stosuję maseczki. Oczyszczające, nawilżające lub odżywcze.
3. Punktowo na pryszcze używam sudocrem. Bardzo mi pomaga. Już po kilkukrotnym potraktowaniu nieprzyjaciela tym kremem, od razu zasycha, szybciej goi się i znika.
Kilka dni temu zamówiłam Effaclar Duo. Teraz czekam na listonosza i mam zamiar od następnego tygodnia rozpocząć nim kurację. Liczę na dogłębne oczyszczenie twarzy i pozbycie się tzw. "kaszki". Nie ukrywam, że pokładam w tym kremie ogromne nadzieje.
W mojej pielęgnacji kieruję się stwierdzeniem, iż więcej nie znaczy lepiej. Staram się stosować program minimum i modyfikować go w zależności od potrzeb mojej skóry.
A jakie jest moje małe marzenie? Doprowadzić moją skórę do takiego stanu, aby podkłady nie były mi potrzebne...:) Jeszcze wiele pracy przede mną:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
Jest to spowodowane przede wszystkim ciągłą chęcią testowania czegoś nowego, a także ciągłym staraniem, aby dostosować pielęgnację do aktualnych potrzeb mojej skóry.
Typ cery:
Moja skóra jest typowo mieszana. W strefie T tłusta, skłonna do błyszczenia się, na policzkach zaś często sucha i wrażliwa. Moim problemem są również wiecznie zapchane pory na nosie i brodzie oraz, co najgorsze, ciągle pojawiające się pryszcze;( Jeden znika to na jego miejsce pojawiają się dwa lub trzy kolejne. Takie ślepe koło. Wprawdzie, w chwili obecnej jest już o niebo lepiej niż w moich "nieświadomych czasach" (tak nazywam okres, kiedy nie byłam jeszcze pochłonięta blogowym światem:D). Wtedy to podstawą pielęgnacji był: tonik mocno oczyszczający. Taka "pielęgnacja" doprowadziła moją twarz do ruiny. Teraz na szczęście udało mi się naprawić błędy przeszłości, jednak ciągle walczę o piękną skórę:)
Ciągle zmagam się z tzw."kaszką" na czole przede wszystkim, ale ostatnio także na brodzie i lekko na policzkach.
Poza tym mam drobne naczynka wokół nosa i lekkie przebarwienia w okolicach brody. Mam dwie małe blizny (na czole i w pobliżu brwi), które są pozostałością po ospie wietrznej.
Zmarszczek jeszcze nie mam. Na razie nie mam zamiaru wprowadzać do pielęgnacji nic przeciwstarzeniowego. Poczekam z tym jeszcze parę lat:)
Co się zmieniło w mojej pielęgnacji po tym jak poznałam blogowy świat? Przede wszystkim zaczęłam czytać składy. Odkryłam, że moja twarz nie lubi parafiny i silikonów. Dlatego też zaczęłam ich unikać. Mój dobór kosmetyków jest świadomy i przemyślany. Nie ukrywam jednak, że czasami zdarzają mi się wpadki. Jednak, uczę się na swoich błędach...:)
Codzienna rutyna:
Rano:
<= Obecnie używam
1. Na początek przecieram twarz dowolnym hydrolatem lub tonikiem.
2. Następnie aplikuję krem na dzień lub jakieś lekkie serum nawilżające.
3. W lecie lub kiedy wiem, że dużo czasu spędzę na słońcu, dochodzi tutaj jeszcze krem z filtrem.
Później nakładam makijaż. Na co dzień preferuję podkłady mineralne. Mocniej kryjących, drogeryjnych podkładów używam na jakieś większe wyjścia. Na strefę T zawsze używam pudru matującego.
Wieczorem:
<= Obecnie używam
1. Do demakijażu oczu używam płynów dwufazowych (moim ulubionym jest czarna oliwka z Bielendy), natomiast makijaż z twarzy zmywam kremem Alterra.
2. Przecieram twarz hydrolatem/tonikiem
3. Stosuję serum. Jeżeli jest ono wystarczająco nawilżające to nic więcej już nie kładę. Jeżeli nie (tak jak obecnie stosowane serum Bajkal Herbals), to...
4. Nakładam coś nawilżającego. Zwykle krem lub olejek (makadamia lub arganowy), do tego dodaję kroplę żelu hialuronowego.
Raz na jakiś czas:
<= Obecnie używam
1. Raz w tygodniu wykonuję peeling twarzy. Rzadziej (mniej więcej raz na 2-3 tyg) używam korundu do mikrodermabrazji. Częściej jest dla mnie zdecydowanie za mocny.
2. Raz lub dwa razy w tygodniu stosuję maseczki. Oczyszczające, nawilżające lub odżywcze.
3. Punktowo na pryszcze używam sudocrem. Bardzo mi pomaga. Już po kilkukrotnym potraktowaniu nieprzyjaciela tym kremem, od razu zasycha, szybciej goi się i znika.
Kilka dni temu zamówiłam Effaclar Duo. Teraz czekam na listonosza i mam zamiar od następnego tygodnia rozpocząć nim kurację. Liczę na dogłębne oczyszczenie twarzy i pozbycie się tzw. "kaszki". Nie ukrywam, że pokładam w tym kremie ogromne nadzieje.
W mojej pielęgnacji kieruję się stwierdzeniem, iż więcej nie znaczy lepiej. Staram się stosować program minimum i modyfikować go w zależności od potrzeb mojej skóry.
A jakie jest moje małe marzenie? Doprowadzić moją skórę do takiego stanu, aby podkłady nie były mi potrzebne...:) Jeszcze wiele pracy przede mną:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
środa, 17 października 2012
Detektyw Sherlock Holmes na tropie..., czyli eyeliner Catrice w roli głównej
Jak wygląda mój codzienny makijaż, kiedy nie mam ochoty na zabawę z cieniami? Nic prostszego! Łapię liner i jestem gotowa do wyjścia:) Dziś przedstawię Wam jeden z moich ulubionych eyeliner'ów, mianowicie CATRICE 040 Sherlock & Khaki Holmes.
Najbardziej lubię w nim jego kolor. Odcień Khaki z dodatkiem złota pięknie prezentuje się zarówno w makijażu dziennym, jak i wieczorowym.
Liner jest dość łatwy w obsłudze, choć dla osób początkujących lub używających jak dotąd linerów płynnych, może okazać się małym wyzwaniem. Ten był moim pierwszym żelowym linerem, dlatego trochę czasu minęło zanim nauczyłam się nim dobrze posługiwać.
Jednakże, dla osób z wprawioną ręką nie będzie to żaden problem. Jestem tego pewna:)
Konsystencja jest kremowa i bardzo miękka. Pędzelek wręcz topi się we wnętrzu słoiczka. Bardzo łatwo jest nabrać produkt.
Kolejna kwestia to bardzo dobra trwałość tego produktu. Nałożony wcześnie rano, trzyma się do samego wieczora w stanie nienaruszonym:) Nie rozmazuje się (nawet bez bazy).
Szybko schnie, dlatego też nie odbija się na powiece.
Z demakijażem nie ma żadnych problemów. Wszystko szybko schodzi, co jest fantastyczne przy tak dobrej trwałości tego kosmetyku.
Podczas nakładania na powiekę nie tworzy smug i bardzo dobrze kryje.
Bardzo rzadko pojawiają się jakiekolwiek prześwity.
Najlepszy efekt uzyskujemy przy dwóch, cienkich warstwach.
Opakowanie: szklany, bardzo wytrzymały słoiczek (zaliczył kilka upadków i wyszedł z tego bez szwanku:)) o pojemności 4g.
Cena: ok. 16 zł.
Warto również zaznaczyć, iż używając tego produktu od ok. pół roku, nic nie stało się z jego konsystencją. Jest nadal taka jak na początku, idealna do użytku.
<= Czego użyłam do reszty makijażu?:
Całą powiekę pokryłam cielistym cieniem Inglot 353. W załamanie położyłam brązowo/fioletowy cień Inglot 462 o wykończeniu Double Sparkle.
W wewnętrzny kącik oraz pod łuk brwiowy naniosłam biały cień KOBO nr 101.
W wewn. część dolnej powieki położyłam pigment KOBO 505 sea shell.
Rzęsy pomalowałam tuszem Masterpiece Max, o którym pisałam TUTAJ.
Podsumowując, jest to produkt godny uwagi i polecenia. Nietypowy odcień, trwałość, konsystencja...same plusy:) W dodatku niska cena, jak na tak dobry kosmetyk:)
Jeszcze raz POLECAM:)
Magdalen...
Najbardziej lubię w nim jego kolor. Odcień Khaki z dodatkiem złota pięknie prezentuje się zarówno w makijażu dziennym, jak i wieczorowym.
Liner jest dość łatwy w obsłudze, choć dla osób początkujących lub używających jak dotąd linerów płynnych, może okazać się małym wyzwaniem. Ten był moim pierwszym żelowym linerem, dlatego trochę czasu minęło zanim nauczyłam się nim dobrze posługiwać.
Jednakże, dla osób z wprawioną ręką nie będzie to żaden problem. Jestem tego pewna:)
Konsystencja jest kremowa i bardzo miękka. Pędzelek wręcz topi się we wnętrzu słoiczka. Bardzo łatwo jest nabrać produkt.
Kolejna kwestia to bardzo dobra trwałość tego produktu. Nałożony wcześnie rano, trzyma się do samego wieczora w stanie nienaruszonym:) Nie rozmazuje się (nawet bez bazy).
Szybko schnie, dlatego też nie odbija się na powiece.
Z demakijażem nie ma żadnych problemów. Wszystko szybko schodzi, co jest fantastyczne przy tak dobrej trwałości tego kosmetyku.
Podczas nakładania na powiekę nie tworzy smug i bardzo dobrze kryje.
Bardzo rzadko pojawiają się jakiekolwiek prześwity.
Najlepszy efekt uzyskujemy przy dwóch, cienkich warstwach.
Opakowanie: szklany, bardzo wytrzymały słoiczek (zaliczył kilka upadków i wyszedł z tego bez szwanku:)) o pojemności 4g.
Cena: ok. 16 zł.
Warto również zaznaczyć, iż używając tego produktu od ok. pół roku, nic nie stało się z jego konsystencją. Jest nadal taka jak na początku, idealna do użytku.
<= Czego użyłam do reszty makijażu?:
Całą powiekę pokryłam cielistym cieniem Inglot 353. W załamanie położyłam brązowo/fioletowy cień Inglot 462 o wykończeniu Double Sparkle.
W wewnętrzny kącik oraz pod łuk brwiowy naniosłam biały cień KOBO nr 101.
W wewn. część dolnej powieki położyłam pigment KOBO 505 sea shell.
Rzęsy pomalowałam tuszem Masterpiece Max, o którym pisałam TUTAJ.
Podsumowując, jest to produkt godny uwagi i polecenia. Nietypowy odcień, trwałość, konsystencja...same plusy:) W dodatku niska cena, jak na tak dobry kosmetyk:)
Jeszcze raz POLECAM:)
Magdalen...
poniedziałek, 15 października 2012
Recenzja: Joanna Rzepa kuracja wzmacniająca
Dziś przedstawię Wam produkt namiętnie używany przeze mnie przez ostatnie 3 tygodnie. Każdego wieczoru dzielnie sięgałam po buteleczkę Joanny, wcierałam i masowałam skórę głowy. Z jakimi efektami? Zapraszam do lektury mojej recenzji:)
Cena i dostępność:
7,99 zł za 100 ml. Z dostępnością jest niestety bardzo kiepsko. Swoją upolowałam w drogerii Wispol. Z tego co wiem, to trzeba jej szukać w różnych małych, osiedlowych drogeriach.
Producent zaleca stosowanie wcierki min. 3 razy w tygodniu - przez dwa tygodnie. Po czym sugeruje zrobienie kilkudniowej przerwy. Nie do końca zastosowałam się do wskazań na opakowaniu. Stosowałam ją codziennie przez 3 tyg. Niestety, kurację musiałam przerwać. Dlaczego? Nie mogę siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć jak włosy uciekają ode mnie garściami!
Ale od początku:
Powyższą kurację zaczęłam stosować po skończeniu toniku przeciw wypadaniu Receptury Babuszki Agafii, którego wysławiałam pod niebiosy TUTAJ. Jak wspominałam w tej recenzji, dzięki temu lotionowi moje włosy przestały wypadać, a miałam z tym naprawdę poważny problem. Byłam tak uszczęśliwiona, że wreszcie znalazłam coś, co tak mi pomogło. W fali entuzjazmu postanowiłam przetestować inne, jakże sławne w blogsferze wcierki. Padło m.in na kurację z Joanny.
Zaczęło się wcieranie i......z dnia na dzień było coraz gorzej, niestety. Z każdym myciem włosów wypadało coraz więcej i więcej. Moje gęste jak dotąd włosy, stawały się coraz rzadsze i cieńsze. Główną przyczyną mojego wypadania jest pora roku. Zawsze w tym czasie dotyka mnie coś takiego. Ponadto duża ilość stresu też ma w tym swój udział. Ta wcierka sobie z tym nie radzi. Nie zatrzymała u mnie wypadania, nie wzmocniła włosów. Muszę teraz czym prędzej powrócić do mojej kochanej Babuszki Agafii, mając nadzieję, że ona zatrzyma włosy na mojej głowie.
A teraz kilka pozytywów...:D
Zadziałała na moje baby hair. To mnie bardzo cieszy:) "Starszaki" znacznie podrosły, pojawiło się też wiele malutkich bejbików. Niestety nie zanotowałam szybszego porostu włosów na ich długości.
Pomimo alkoholu w składzie, którego się obawiałam, wcierka nie spowodowała u mnie podrażnień. Za to duży plus.
Nie wpłynęła również na szybsze przetłuszczanie się włosów. Nie obciążyła ich oraz nie posklejała. EDIT(14.11): Niestety, pod koniec kuracji wcierka wpłynęła na szybsze przetłuszczanie się włosów oraz znacznie je obciążała...
I to co pokochałam najbardziej. Myślę jednak, że nie tylko ja pałam do tego tak ogromną sympatią. A mowa tu o jakże wspaniałej i cudownej buteleczce, która tak bardzo ułatwia nam aplikację wcierki. Bez dwóch zdań, buteleczka ta jest absolutnym hitem, słyszałam też że wiele osób kupuje ten produkt nie tyle dla zawartości, co dla mega komfortowego opakowania, które można wykorzystać do innych, lepszych wcierek.
Kolejnym aspektem, na który warto zwrócić uwagę jest bardzo dobra wydajność tego kosmetyku. Podczas 3 tygodniowego, codziennego stosowania, udało mi się zużyć nieco ponad połowę buteleczki. Wynik ten jest dla mnie bardzo imponujący, biorąc pod uwagę fakt, iż wcale jej nie oszczędzałam. Polewałam skórę głowy dość obficie.
Zapach: producent zapewnia nas o przyjemnym zapachu tego kosmetyku. Wspomina o specjalnej formule, która ma neutralizować intensywny zapach czarnej rzepy.
Wydaje mi się że, producenta troszkę poniosła fantazja. Zapach jest intensywny, dla niektórych może być nawet ciężki do zniesienia. Mnie on już nie przeszkadza, przyzwyczaiłam się. Utrzymuje się na włosach kilkanaście minut po aplikacji, potem na szczęście znika:)
Podsumowując, na pewno nie jest to produkt zły. Myślę, że powrócę do niego ale tylko wtedy, gdy nie będę mieć problemu z wypadającymi włosami. Na pewno nie będzie to w okresach przejściowych (jesień, wiosna). Jeżeli będę chciała "podhodować" moje baby hair, z pewnością sięgnę po tą buteleczkę. Teraz jednak powrócę do mojego bohatera, czyli do Babuszki Agafii i mam nadzieję, że wszystko wróci do normy.
Moja ostateczna ocena to: 3/6
Pozdrawiam,
Magdalen...
7,99 zł za 100 ml. Z dostępnością jest niestety bardzo kiepsko. Swoją upolowałam w drogerii Wispol. Z tego co wiem, to trzeba jej szukać w różnych małych, osiedlowych drogeriach.
Producent zaleca stosowanie wcierki min. 3 razy w tygodniu - przez dwa tygodnie. Po czym sugeruje zrobienie kilkudniowej przerwy. Nie do końca zastosowałam się do wskazań na opakowaniu. Stosowałam ją codziennie przez 3 tyg. Niestety, kurację musiałam przerwać. Dlaczego? Nie mogę siedzieć z założonymi rękoma i patrzeć jak włosy uciekają ode mnie garściami!
Ale od początku:
Powyższą kurację zaczęłam stosować po skończeniu toniku przeciw wypadaniu Receptury Babuszki Agafii, którego wysławiałam pod niebiosy TUTAJ. Jak wspominałam w tej recenzji, dzięki temu lotionowi moje włosy przestały wypadać, a miałam z tym naprawdę poważny problem. Byłam tak uszczęśliwiona, że wreszcie znalazłam coś, co tak mi pomogło. W fali entuzjazmu postanowiłam przetestować inne, jakże sławne w blogsferze wcierki. Padło m.in na kurację z Joanny.
Zaczęło się wcieranie i......z dnia na dzień było coraz gorzej, niestety. Z każdym myciem włosów wypadało coraz więcej i więcej. Moje gęste jak dotąd włosy, stawały się coraz rzadsze i cieńsze. Główną przyczyną mojego wypadania jest pora roku. Zawsze w tym czasie dotyka mnie coś takiego. Ponadto duża ilość stresu też ma w tym swój udział. Ta wcierka sobie z tym nie radzi. Nie zatrzymała u mnie wypadania, nie wzmocniła włosów. Muszę teraz czym prędzej powrócić do mojej kochanej Babuszki Agafii, mając nadzieję, że ona zatrzyma włosy na mojej głowie.
A teraz kilka pozytywów...:D
Zadziałała na moje baby hair. To mnie bardzo cieszy:) "Starszaki" znacznie podrosły, pojawiło się też wiele malutkich bejbików. Niestety nie zanotowałam szybszego porostu włosów na ich długości.
Pomimo alkoholu w składzie, którego się obawiałam, wcierka nie spowodowała u mnie podrażnień. Za to duży plus.
Nie wpłynęła również na szybsze przetłuszczanie się włosów. Nie obciążyła ich oraz nie posklejała. EDIT(14.11): Niestety, pod koniec kuracji wcierka wpłynęła na szybsze przetłuszczanie się włosów oraz znacznie je obciążała...
I to co pokochałam najbardziej. Myślę jednak, że nie tylko ja pałam do tego tak ogromną sympatią. A mowa tu o jakże wspaniałej i cudownej buteleczce, która tak bardzo ułatwia nam aplikację wcierki. Bez dwóch zdań, buteleczka ta jest absolutnym hitem, słyszałam też że wiele osób kupuje ten produkt nie tyle dla zawartości, co dla mega komfortowego opakowania, które można wykorzystać do innych, lepszych wcierek.
Zdjęcie zostało zrobione przed rozpoczęciem kuracji, dlatego buteleczka jest pełna:) |
Kolejnym aspektem, na który warto zwrócić uwagę jest bardzo dobra wydajność tego kosmetyku. Podczas 3 tygodniowego, codziennego stosowania, udało mi się zużyć nieco ponad połowę buteleczki. Wynik ten jest dla mnie bardzo imponujący, biorąc pod uwagę fakt, iż wcale jej nie oszczędzałam. Polewałam skórę głowy dość obficie.
Zapach: producent zapewnia nas o przyjemnym zapachu tego kosmetyku. Wspomina o specjalnej formule, która ma neutralizować intensywny zapach czarnej rzepy.
Wydaje mi się że, producenta troszkę poniosła fantazja. Zapach jest intensywny, dla niektórych może być nawet ciężki do zniesienia. Mnie on już nie przeszkadza, przyzwyczaiłam się. Utrzymuje się na włosach kilkanaście minut po aplikacji, potem na szczęście znika:)
Podsumowując, na pewno nie jest to produkt zły. Myślę, że powrócę do niego ale tylko wtedy, gdy nie będę mieć problemu z wypadającymi włosami. Na pewno nie będzie to w okresach przejściowych (jesień, wiosna). Jeżeli będę chciała "podhodować" moje baby hair, z pewnością sięgnę po tą buteleczkę. Teraz jednak powrócę do mojego bohatera, czyli do Babuszki Agafii i mam nadzieję, że wszystko wróci do normy.
Moja ostateczna ocena to: 3/6
Pozdrawiam,
Magdalen...
sobota, 13 października 2012
Rossmann'owskie łupy + paczka Setare
Chyba każdy już słyszał o gigantycznej promocji Rossmann'a na marki własne. Na wielu blogach pojawiały się już wpisy o tym, co komu udało się upolować. Dziś i ja dołączę to tego grona, pokazując Wam moje Rossmann'owskie zdobycze i nie tylko. Jakiś czas temu otrzymałam paczkę z Setare (tak, znowu:D). Nie mogłam się powstrzymać od zamówienia, gdyż dark_lady zorganizowała w swoim sklepie, jakże wspaniałą, darmową wysyłkę. Nie byłabym sobą, gdybym przepuściła taką okazję...:) A asortyment tego sklepu jest naprawdę fantastyczny, jest w czym wybierać. Hmm...jest jeszcze wiele rzeczy, które chciałabym wypróbować:) Może kiedyś...
Ale do rzeczy:)
Na pierwszy ogień zakupy z Rossmanna. Nie jest tego jakoś wybitnie dużo, ale jednak. Jest jeszcze kilka rzeczy na które mam ochotę, np. słynny krem do rąk Isana z 5% mocznikiem, który niestety był już wykupiony. Muszę iść do innego Rossmanna (szczęście że mam 3 w moim mieście) i może uda mi się go dorwać...:) Promocja trwa do 25.10.
Kupiłam:
* mydła w płynie Isana: przepięknie pachną, bardzo dobrze myje się nimi dłonie, czynność ta staję się baaardzo przyjemna. Kompletnie nie wysuszają skóry, wręcz ją nawilżają, piana jest obfita. Naprawdę godne polecenia i to za taką cenę? Cudo:) 2,99 za 500ml
* Żel do golenia Isana: jeszcze nie miałam okazji go testować. Miałam kiedyś piankę do golenia z Isany (pisałam o niej w sierpniowym projekcie denko KLIK) i byłam średnio zadowolona. Mam nadzieje, że ten żel okaże się być lepszy. 6,99 za 150ml
* Żel pod prysznic Isana melon i gruszka: Ohh.. ten zapach:) Naprawdę przyciąga nos. Idealny dla osób lubiących takie słodko-owocowe zapachy. Jeżeli chodzi o działanie, to bardzo mile mnie zaskoczył. Skóra jest bardzo mięciutka, nie wysuszona. Podczas mycia tworzy się obfita piana, co uwielbiam. Ogółem jestem bardzo zaskoczona:) Wydaje mi się, że będzie to mój ulubieniec:)
* Olejek Alterra Migdały i Papaja: moja druga buteleczka. Wyjątkowo polubiłam się z tym olejkiem. Bardzo dobrze działa na moje włosy, jak i na ciało. Ponadto niesamowicie podoba mi się jego zapach. Jest delikatny, co wyjątkowo cenię w czasie kiedy nakładam olej na noc. 9,99 zł za 100 ml
* Krem do mycia twarzy Alterra: bardzo go lubię. Recenzja TUTAJ 7,49 zł za 125 ml
* Pasta do zębów Colgate Max White: moja ulubiona pasta do zębów. Żadna tak dobrze nie wybiela jak ta. Promocja była naprawdę zachęcająca z 11,99 na 6,29!
Paczka z Setare:
Tutaj nie szalałam za bardzo. Mój portfel i tak już dużo ostatnio wycierpiał. Zamówiłam tylko "twarzowe" produkty.
Ostatnio moja skóra zaczęła się ostro buntować, dostałam wysypu pryszczy, cera zrobiła się bardziej tłusta niż była do tej pory. Nie wiem dokładnie czym to było spowodowane, winię za to przede wszystkim stres i pogodę. Tak więc produkty, które kupiłam przeznaczone są dla skóry tłustej i mieszanej.
* Serum regulujące Bajkal Herbals: testuję go dopiero od kilku dni, jeszcze nie mogę o nim nic powiedzieć. 20 zł za 30 ml
* Maseczka Night Detox Natura Siberica: ten produkt niesamowicie mnie zaciekawił. Nie ukrywam, że stwierdzenie Night Detox podziałało na moją wyobraźnię. Poużywamy-zobaczymy:) 18 zł za 75 ml
To by było koniec mojej zakupowej relacji:) Nic tylko testować te nowe wspaniałości...
Pozdrawiam,
Magdalen...
Ale do rzeczy:)
Na pierwszy ogień zakupy z Rossmanna. Nie jest tego jakoś wybitnie dużo, ale jednak. Jest jeszcze kilka rzeczy na które mam ochotę, np. słynny krem do rąk Isana z 5% mocznikiem, który niestety był już wykupiony. Muszę iść do innego Rossmanna (szczęście że mam 3 w moim mieście) i może uda mi się go dorwać...:) Promocja trwa do 25.10.
Kupiłam:
* mydła w płynie Isana: przepięknie pachną, bardzo dobrze myje się nimi dłonie, czynność ta staję się baaardzo przyjemna. Kompletnie nie wysuszają skóry, wręcz ją nawilżają, piana jest obfita. Naprawdę godne polecenia i to za taką cenę? Cudo:) 2,99 za 500ml
* Żel do golenia Isana: jeszcze nie miałam okazji go testować. Miałam kiedyś piankę do golenia z Isany (pisałam o niej w sierpniowym projekcie denko KLIK) i byłam średnio zadowolona. Mam nadzieje, że ten żel okaże się być lepszy. 6,99 za 150ml
* Żel pod prysznic Isana melon i gruszka: Ohh.. ten zapach:) Naprawdę przyciąga nos. Idealny dla osób lubiących takie słodko-owocowe zapachy. Jeżeli chodzi o działanie, to bardzo mile mnie zaskoczył. Skóra jest bardzo mięciutka, nie wysuszona. Podczas mycia tworzy się obfita piana, co uwielbiam. Ogółem jestem bardzo zaskoczona:) Wydaje mi się, że będzie to mój ulubieniec:)
* Olejek Alterra Migdały i Papaja: moja druga buteleczka. Wyjątkowo polubiłam się z tym olejkiem. Bardzo dobrze działa na moje włosy, jak i na ciało. Ponadto niesamowicie podoba mi się jego zapach. Jest delikatny, co wyjątkowo cenię w czasie kiedy nakładam olej na noc. 9,99 zł za 100 ml
* Krem do mycia twarzy Alterra: bardzo go lubię. Recenzja TUTAJ 7,49 zł za 125 ml
* Pasta do zębów Colgate Max White: moja ulubiona pasta do zębów. Żadna tak dobrze nie wybiela jak ta. Promocja była naprawdę zachęcająca z 11,99 na 6,29!
Paczka z Setare:
Tutaj nie szalałam za bardzo. Mój portfel i tak już dużo ostatnio wycierpiał. Zamówiłam tylko "twarzowe" produkty.
Ostatnio moja skóra zaczęła się ostro buntować, dostałam wysypu pryszczy, cera zrobiła się bardziej tłusta niż była do tej pory. Nie wiem dokładnie czym to było spowodowane, winię za to przede wszystkim stres i pogodę. Tak więc produkty, które kupiłam przeznaczone są dla skóry tłustej i mieszanej.
* Serum regulujące Bajkal Herbals: testuję go dopiero od kilku dni, jeszcze nie mogę o nim nic powiedzieć. 20 zł za 30 ml
* Maseczka Night Detox Natura Siberica: ten produkt niesamowicie mnie zaciekawił. Nie ukrywam, że stwierdzenie Night Detox podziałało na moją wyobraźnię. Poużywamy-zobaczymy:) 18 zł za 75 ml
To by było koniec mojej zakupowej relacji:) Nic tylko testować te nowe wspaniałości...
Pozdrawiam,
Magdalen...
środa, 10 października 2012
Everyday Minerals - moje róże i bronzery
Moja przygoda z minerałami rozpoczęła się już dość dawno. Kiedyś pisałam już o moim ulubionym podkładzie mineralnym do codziennego stosowania KLIK. Dziś natomiast napiszę parę słów o moich różach i bronzerach Everyday Minerals.
Nie mam niestety pełnowymiarowych opakowań, a próbki zamówione na all za grosze (ok. 3 zł). Pomyślałam, że zamówię kilka, szybko zużyję, wybiorę te, które najbardziej przypadną mi do gustu i wtedy kupię pełnowymiarowe słoiczki. I tu się myliłam, myśląc że pójdzie mi szybko z ich zużyciem:) Róży tych używam od ponad pół roku, a w woreczkach jeszcze dna nie widać:) Tak więc, kosmetyki te są niesamowicie wydajne. Dzięki temu, że są naprawdę mocno napigmentowane, potrzeba niewiele aby uzyskać odpowiedni odcień na twarzy. Co więcej, minerały te pozwalają wspaniale stopniować ten efekt. Od lekkiego, subtelnego muśnięcia, po niemal teatralny efekt.
Za co jeszcze je lubię? Za to, że pięknie stapiają się ze skórą, dając bardzo naturalny wygląd. Ponadto bez problemu utrzymują się na policzkach cały dzień, wyglądając przy tym świeżo i estetycznie.
Nie mam swojego ulubionego koloru. Wszystkie wyjątkowo mi się podobają i szczerze mówiąc nie wiem który kupię jako pierwszy w pełnowymiarowym opakowaniu....:) Jedynie będę poszukiwać innego odcienia bronzera. Odcień Everyday Bronzer jest zdecydowanie za ciemny do mojej jasnej karnacji. Przez to łatwo zrobić sobie nim plamy, trzeba mieć wprawną rękę. Soft Bronzer jest już lepszy, jednak odrobinę za jasny. Aby efekt był widoczny trzeba nałożyć go dość dużo. Będę próbować znaleźć coś pomiędzy, wtedy na pewno będę w pełni zadowolona.
Podsumowując, bardzo polecam Wam wypróbowanie róży/bronzerów EM. Ja pokochałam je od pierwszego użycia i jestem pewna, że na długo ze mną pozostaną:)
A Wy używacie minerałów?
Pozdrawiam,
Magdalen...
Nie mam niestety pełnowymiarowych opakowań, a próbki zamówione na all za grosze (ok. 3 zł). Pomyślałam, że zamówię kilka, szybko zużyję, wybiorę te, które najbardziej przypadną mi do gustu i wtedy kupię pełnowymiarowe słoiczki. I tu się myliłam, myśląc że pójdzie mi szybko z ich zużyciem:) Róży tych używam od ponad pół roku, a w woreczkach jeszcze dna nie widać:) Tak więc, kosmetyki te są niesamowicie wydajne. Dzięki temu, że są naprawdę mocno napigmentowane, potrzeba niewiele aby uzyskać odpowiedni odcień na twarzy. Co więcej, minerały te pozwalają wspaniale stopniować ten efekt. Od lekkiego, subtelnego muśnięcia, po niemal teatralny efekt.
Za co jeszcze je lubię? Za to, że pięknie stapiają się ze skórą, dając bardzo naturalny wygląd. Ponadto bez problemu utrzymują się na policzkach cały dzień, wyglądając przy tym świeżo i estetycznie.
Nie mam swojego ulubionego koloru. Wszystkie wyjątkowo mi się podobają i szczerze mówiąc nie wiem który kupię jako pierwszy w pełnowymiarowym opakowaniu....:) Jedynie będę poszukiwać innego odcienia bronzera. Odcień Everyday Bronzer jest zdecydowanie za ciemny do mojej jasnej karnacji. Przez to łatwo zrobić sobie nim plamy, trzeba mieć wprawną rękę. Soft Bronzer jest już lepszy, jednak odrobinę za jasny. Aby efekt był widoczny trzeba nałożyć go dość dużo. Będę próbować znaleźć coś pomiędzy, wtedy na pewno będę w pełni zadowolona.
Podsumowując, bardzo polecam Wam wypróbowanie róży/bronzerów EM. Ja pokochałam je od pierwszego użycia i jestem pewna, że na długo ze mną pozostaną:)
A Wy używacie minerałów?
Pozdrawiam,
Magdalen...
poniedziałek, 8 października 2012
Recenzja: Tusz do rzęs Max Factor - Masterpiece Max
Dzisiaj chciałabym poopowiadać Wam troszkę o jednym z moim tuszowych ulubieńców ostatniego czasu, czyli tuszu Masterpiece Max od Max Factor. Długo zwlekałam z jego kupnem, wahałam się, szukałam czegoś tańszego. W końcu jednak podjęłam decyzję o jego zakupie, zachęcona wieloma pochlebnymi opiniami na jego temat. I nie żałuję...:)
Tusz zamówiłam na All, gdyż w Rossmannie jest dość drogi. Kosztuje ok. 50 zł. Za mój egzemplarz zapłaciłam ok. 33 zł z przesyłką, więc znacznie bardziej opłaca się kupować ten tusz wirtualnie.
Wybrałam kolor czarny (choć nie wiem czy są w ofercie inne kolory?).
Czerń jest intensywna, pięknie wygląda na rzęsach. Z koloru jestem bardzo zadowolona:)
Warto również wskazać na fakt, że tusz ten od pierwszego otwarcia miał idealną gęstość. Nie musiałam czekać (tak jak w innych przypadkach), aby konsystencja się trochę "wyrobiła" i nadawała się do użytku. Tusz był dokładnie opakowany, więc mam pewność, że nikt wcześniej do niego nie zaglądał:)
Jeżeli chodzi o zapach to jest on dość intensywny, jednak nie drażniący. Można się do niego przyzwyczaić i potem nawet go nie wyczuwamy:) Zresztą, czy istnieje tusz który ładnie pachnie? Osobiście jeszcze takiego nie spotkałam:)
Trwałość: tutaj bardzo miłe zaskoczenie. Tusz nie osypuje się i nie kruszy. Mimo, że noszę makijaż wiele godzin dziennie, spojrzenie cały czas wygląda świeżo. Dla mnie ta kwestia jest najważniejsza przy wyborze tuszu. Ten w zupełności spełnia moje oczekiwania:)
Co więcej, nie rozmazuje się i nie odbija na dolnej powiece.
Zasycha na rzęsach dość szybko.
Kolejną zaletą tego tuszu jest łatwość demakijażu. Choć jest bardzo trwały, nie ma problemu z jego usuwaniem. U mnie najlepiej sprawdzają się w tym celu dwufazówki z Bielendy.
Szczoteczka: silikonowa, bardzo zgrabna, o idealnej wielkości, z równo rozstawionymi, miękkimi włoskami. Jest naprawdę wygodna w użytkowaniu.
Nabiera się na nią odpowiednia ilość tuszu.
Tusz ten przede wszystkim przepięknie rozdziela i przeczesuje rzęsy. Nie ma mowy o nieestetycznie upaćkanych i posklejanych "pajęczych łapkach".
Dobrze wydłuża i ładnie podkręca.
Rzęsy są również ładnie pogrubione.
Nie tworzy grudek. Tusz jest równomiernie rozprowadzany na całej długości rzęs. Nie skleja.
Tusz ten pozwala również na stopniowanie efektu. Mi na co dzień wystarczają dwie cienkie warstwy.
<= Moje rzęsy nie są niestety spektakularnie długie i gęste:( Jednak tusz ten i tak działa na nich dużo, w czasie kiedy inne nie robiły z nimi zupełnie nic.
Podsumowując, na dzień dzisiejszy Masterpiece Max stał się moim tuszowym ulubieńcem. Myślę, że zawsze będę do niego wracać, choć nie ukrywam, że na pewno będę testowała jeszcze inne tusze do rzęs:) Być może, uda mi się znaleźć jeszcze coś lepszego:)
Tusz zamówiłam na All, gdyż w Rossmannie jest dość drogi. Kosztuje ok. 50 zł. Za mój egzemplarz zapłaciłam ok. 33 zł z przesyłką, więc znacznie bardziej opłaca się kupować ten tusz wirtualnie.
Wybrałam kolor czarny (choć nie wiem czy są w ofercie inne kolory?).
Czerń jest intensywna, pięknie wygląda na rzęsach. Z koloru jestem bardzo zadowolona:)
Warto również wskazać na fakt, że tusz ten od pierwszego otwarcia miał idealną gęstość. Nie musiałam czekać (tak jak w innych przypadkach), aby konsystencja się trochę "wyrobiła" i nadawała się do użytku. Tusz był dokładnie opakowany, więc mam pewność, że nikt wcześniej do niego nie zaglądał:)
Jeżeli chodzi o zapach to jest on dość intensywny, jednak nie drażniący. Można się do niego przyzwyczaić i potem nawet go nie wyczuwamy:) Zresztą, czy istnieje tusz który ładnie pachnie? Osobiście jeszcze takiego nie spotkałam:)
Trwałość: tutaj bardzo miłe zaskoczenie. Tusz nie osypuje się i nie kruszy. Mimo, że noszę makijaż wiele godzin dziennie, spojrzenie cały czas wygląda świeżo. Dla mnie ta kwestia jest najważniejsza przy wyborze tuszu. Ten w zupełności spełnia moje oczekiwania:)
Co więcej, nie rozmazuje się i nie odbija na dolnej powiece.
Zasycha na rzęsach dość szybko.
Kolejną zaletą tego tuszu jest łatwość demakijażu. Choć jest bardzo trwały, nie ma problemu z jego usuwaniem. U mnie najlepiej sprawdzają się w tym celu dwufazówki z Bielendy.
Szczoteczka: silikonowa, bardzo zgrabna, o idealnej wielkości, z równo rozstawionymi, miękkimi włoskami. Jest naprawdę wygodna w użytkowaniu.
Nabiera się na nią odpowiednia ilość tuszu.
Tusz ten przede wszystkim przepięknie rozdziela i przeczesuje rzęsy. Nie ma mowy o nieestetycznie upaćkanych i posklejanych "pajęczych łapkach".
Dobrze wydłuża i ładnie podkręca.
Rzęsy są również ładnie pogrubione.
Nie tworzy grudek. Tusz jest równomiernie rozprowadzany na całej długości rzęs. Nie skleja.
Tusz ten pozwala również na stopniowanie efektu. Mi na co dzień wystarczają dwie cienkie warstwy.
<= Moje rzęsy nie są niestety spektakularnie długie i gęste:( Jednak tusz ten i tak działa na nich dużo, w czasie kiedy inne nie robiły z nimi zupełnie nic.
Podsumowując, na dzień dzisiejszy Masterpiece Max stał się moim tuszowym ulubieńcem. Myślę, że zawsze będę do niego wracać, choć nie ukrywam, że na pewno będę testowała jeszcze inne tusze do rzęs:) Być może, uda mi się znaleźć jeszcze coś lepszego:)
piątek, 5 października 2012
Recenzja: Natura Siberica Balsam do włosów osłabionych "Ochrona i Energia"
Pora na kolejną recenzję jednego z rosyjskich kosmetyków, mianowicie balsamu do włosów Natura Siberica "Ochrona i Energia". Produkt ten był przeze mnie intensywnie testowany przez ostatni miesiąc. Myślę więc, że udało mi się już wyrobić pewną opinię na jego temat, którą chcę się z Wami podzielić...:)
Co mówi producent?
Balsam do włosów osłabionych i zniszczonych na bazie ekstraktu z Różeńca Górskiego i Cytryńca działa odżywczo i ochronnie. Rożeniec Górski zawiera kompleks cennych antyoksydantów, które wzmacniają ochronę włosów, regenerują i odmładzają komórki, odbudowują zniszczone i łamliwe włosy. Cytryniec chiński dzięki zawartości tzw. witamin piękna wypełnia włosy energią, a także tonizuje zmęczone i osłabione włosy, nadając im zdrowy wygląd, blask i witalną siłę.
Cena i dostępność:
http://kalina-sklep.pl/ cena: 19.90 zł klik
Pojemność: 400 ml
Skład:
Aqua with infusions of: Rhodiola Rosea Extract, Schizandra Chinensis Extract, Hippophae Rhamnoides Fruit Extract, Acorus Calamus Root Extract, Chamomilla Recutita Extract, Behentrimonium Chloride, Cetearyl Alcohol, GuarHydroxypropyltrimonium Chloride, Hydrolyzed Wheat Protein, Oils: Triticum Vulgare Germ, Rosa Canina Fruit, Artemisia Arctica, Mentha Arvensis, Tocopherol, Ascorbic Asid, Biotin, Citric Acid, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid.
Jak widać balsam ten ma świetny skład: same ekstrakty, olejki. Jednym słowem: piątka za skład:)
Konsystencja: określiłabym ją jako rzadką, jednak nie problematyczną. Jest lekka i szybko "wpijana" przez włosy, za czym niestety nie przepadam...
Wydajność: nie jest tak dobra jak sobie wyobrażałam. Widząc tak wielką butlę, pomyślałam: "kiedy ja to zużyję?" Szybko okazało się jednak, że nie będzie to takie trudne. W związku z tym, że włosy wchłaniają ten balsam w mgnieniu oka, nakładam go na włosy duże ilości i ciągle mam wrażenie, że jest go jeszcze za mało. To niestety negatywnie odbija się na jego wydajności. Jednak jest to duża 400 ml butla, także wydajność określam jako przyzwoitą:)
Moja opinia:
I to co najważniejsze, jak się u mnie sprawdził? Muszę przyznać, że polubiłam się z tym balsamem, choć mam mu jedną rzecz do zarzucenia. Ale o tym za chwilę...
Po pierwsze, balsam bardzo dobrze nawilża włosy, sprawia że są miękkie i sypkie.
Jest lekki, nie ma tu mowy o obciążeniu czy oklapnięciu. Wręcz przeciwnie włosy są puszyste, mają dużą objętość. Zdecydowanie będzie dobry jako balsam do częstego stosowania. Co więcej produkt ten dodaje włosom blasku. Po jego użyciu pięknie lśnią oraz są dobrze odżywione. Mam odczucie, że dałam im coś dobrego:) Kolejnym atutem, który dostrzegłam jest jego zapach. Naprawdę bardzo przyjemny, ciekawy, nieprzeciętny, utrzymujący się na włosach kilka godzin po myciu. Czasami lekko wyczuwalny na drugi dzień.
Jest jednak coś co nie do końca mi odpowiada. Już kiedyś wspominałam, że moje włosy mają tendencję do nadmiernego puszenia się. Dlatego w odżywkach czy maskach poszukuję czegoś co wygładzi moje włosy. Niestety ten balsam nie wygładza włosów. Na drugi dzień po użyciu nie jest jeszcze tak źle, ale na trzeci czy czwarty mam straszny puch na głowie. Jak wyżej wspomniałam dodaje objętości, co w moim przypadku nie zawsze się sprawdza. Moje włosy nie są dobrze dociążone. Myślę jednak, że osoby z niską porowatością lub z nie puszącymi się włosami, nie będą mieć takiego problemu, wręcz będą cieszyć się z dużej objętości:)
Opakowanie jest bardzo wygodne. Aplikator jest taki jak lubię - wylewamy na dłoń dokładnie tyle ile chcemy. Sama buteleczka jest urzekająca i ciesząca oko. Strasznie podoba mi się wygląd wszystkich kosmetyków Natura Siberica.
Cena jest również niewątpliwym plusem tego kosmetyku. Wielka butla i tylko 20 zł...zachęcająco:)
Podsumowując, polecam ten produkt, jest naprawdę wart uwagi, szczególnie dla dziewczyn z niskoporowatymi lub skłonnymi do obciążania włosami. Ja ostatecznie wystawiam mu pozytywną opinię, choć nie wiem czy wrócę kiedyś do tego konkretnego rodzaju. Na pewno wypróbuje jeszcze inne z tej serii, a jest w czym wybierać...:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
Co mówi producent?
Balsam do włosów osłabionych i zniszczonych na bazie ekstraktu z Różeńca Górskiego i Cytryńca działa odżywczo i ochronnie. Rożeniec Górski zawiera kompleks cennych antyoksydantów, które wzmacniają ochronę włosów, regenerują i odmładzają komórki, odbudowują zniszczone i łamliwe włosy. Cytryniec chiński dzięki zawartości tzw. witamin piękna wypełnia włosy energią, a także tonizuje zmęczone i osłabione włosy, nadając im zdrowy wygląd, blask i witalną siłę.
Cena i dostępność:
http://kalina-sklep.pl/ cena: 19.90 zł klik
Pojemność: 400 ml
Skład:
Aqua with infusions of: Rhodiola Rosea Extract, Schizandra Chinensis Extract, Hippophae Rhamnoides Fruit Extract, Acorus Calamus Root Extract, Chamomilla Recutita Extract, Behentrimonium Chloride, Cetearyl Alcohol, GuarHydroxypropyltrimonium Chloride, Hydrolyzed Wheat Protein, Oils: Triticum Vulgare Germ, Rosa Canina Fruit, Artemisia Arctica, Mentha Arvensis, Tocopherol, Ascorbic Asid, Biotin, Citric Acid, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid.
Jak widać balsam ten ma świetny skład: same ekstrakty, olejki. Jednym słowem: piątka za skład:)
Konsystencja: określiłabym ją jako rzadką, jednak nie problematyczną. Jest lekka i szybko "wpijana" przez włosy, za czym niestety nie przepadam...
Wydajność: nie jest tak dobra jak sobie wyobrażałam. Widząc tak wielką butlę, pomyślałam: "kiedy ja to zużyję?" Szybko okazało się jednak, że nie będzie to takie trudne. W związku z tym, że włosy wchłaniają ten balsam w mgnieniu oka, nakładam go na włosy duże ilości i ciągle mam wrażenie, że jest go jeszcze za mało. To niestety negatywnie odbija się na jego wydajności. Jednak jest to duża 400 ml butla, także wydajność określam jako przyzwoitą:)
Moja opinia:
I to co najważniejsze, jak się u mnie sprawdził? Muszę przyznać, że polubiłam się z tym balsamem, choć mam mu jedną rzecz do zarzucenia. Ale o tym za chwilę...
Po pierwsze, balsam bardzo dobrze nawilża włosy, sprawia że są miękkie i sypkie.
Jest lekki, nie ma tu mowy o obciążeniu czy oklapnięciu. Wręcz przeciwnie włosy są puszyste, mają dużą objętość. Zdecydowanie będzie dobry jako balsam do częstego stosowania. Co więcej produkt ten dodaje włosom blasku. Po jego użyciu pięknie lśnią oraz są dobrze odżywione. Mam odczucie, że dałam im coś dobrego:) Kolejnym atutem, który dostrzegłam jest jego zapach. Naprawdę bardzo przyjemny, ciekawy, nieprzeciętny, utrzymujący się na włosach kilka godzin po myciu. Czasami lekko wyczuwalny na drugi dzień.
Jest jednak coś co nie do końca mi odpowiada. Już kiedyś wspominałam, że moje włosy mają tendencję do nadmiernego puszenia się. Dlatego w odżywkach czy maskach poszukuję czegoś co wygładzi moje włosy. Niestety ten balsam nie wygładza włosów. Na drugi dzień po użyciu nie jest jeszcze tak źle, ale na trzeci czy czwarty mam straszny puch na głowie. Jak wyżej wspomniałam dodaje objętości, co w moim przypadku nie zawsze się sprawdza. Moje włosy nie są dobrze dociążone. Myślę jednak, że osoby z niską porowatością lub z nie puszącymi się włosami, nie będą mieć takiego problemu, wręcz będą cieszyć się z dużej objętości:)
Opakowanie jest bardzo wygodne. Aplikator jest taki jak lubię - wylewamy na dłoń dokładnie tyle ile chcemy. Sama buteleczka jest urzekająca i ciesząca oko. Strasznie podoba mi się wygląd wszystkich kosmetyków Natura Siberica.
Cena jest również niewątpliwym plusem tego kosmetyku. Wielka butla i tylko 20 zł...zachęcająco:)
Podsumowując, polecam ten produkt, jest naprawdę wart uwagi, szczególnie dla dziewczyn z niskoporowatymi lub skłonnymi do obciążania włosami. Ja ostatecznie wystawiam mu pozytywną opinię, choć nie wiem czy wrócę kiedyś do tego konkretnego rodzaju. Na pewno wypróbuje jeszcze inne z tej serii, a jest w czym wybierać...:)
Pozdrawiam,
Magdalen...
Subskrybuj:
Posty (Atom)